Colleen Hoover - "November 9"


Tytuł: November 9
Autor: Colleen Hoover 
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Liczba stron: 334
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2016



  Jak wiecie książka "Maybe someday" podbiła moje serce. Jednak po niej żadna inna książka Colleen Hoover nie była w stanie jej dorównać. Choć powieści autorki nie są złe, nie porywały mnie tak bardzo jak ta jedna książka. Ot, zwykłe powieści New Adult. Jednak gdy pojawiła się "November 9" i przeczytałam kilka recenzji porównujących ją do "Maybe someday" postanowiłam sprawdzić, czy wywrze na mnie równie dobre wrażenie jak na innych.

  Choć początkowo patrzyłam trochę sceptycznie na fabułę przez dość dziwny moim zdaniem opis, w praktyce okazało się, że nie jest tak źle. Od samego początku "November 9" bardzo przyjemnie się czytało. Fallon i Ben nie irytowali mnie zbytnio, a pomysł ze spotykaniem się co roku 9 listopada, choć normalnie brzmi dziwnie, w trakcie czytania książki okazał się ciekawy i interesujący. Także fakt, że książka opisuje jedynie kolejne ich spotkania następujące rok po roku był intrygujący. Ogólnie podobało mi się wszystko - postacie, teksty, poczucie humoru, lekki styl autorki. I nawet w którymś momencie zakręciła mi się łezka w oku, co prawda nie za duża, ale jednak ;). Wszystko było wspaniałe i cudowne, do czasu aż dotarłam do końcówki. I tam mina mi zrzedła. A wszystko przez to, że autorka totalnie przekombinowała, lekką i przyjemną książkę o zauroczeniu dwojga ludzi, zmieniła w dramat grubymi nićmi szyty, na siłę łącząc wspólną przeszłością Fallon i Bena. To było kompletnie niepotrzebne moim zdaniem. Jednak nie to było tu najgorsze. Najgorsze okazało się totalne przesłodzenie tej nieszczęsnej końcówki, tak miałkie i mdłe, że nie tylko zostawiło po sobie okropne uczucie na długo po przeczytaniu książki, ale także zepsuło moje wcześniejsze dobre wrażenie o "November 9". Colleen Hoover siląc się na wielki dramatyzm a później szybki happy end bez ładu i składu sprawiła, że z lekkiej i przyjemnej do czytania książki o zauroczeniu, w dodatku i interesującym pomysłem na fabułę, powieść "November 9" stała się przesłodzoną i przekombinowaną karykaturą.

Ocena: 4/10

  Mając za sobą już kilka różnych książek Colleen Hoover i mogąc je ze sobą porównać, z przykrością doszłam do wniosku, że poza "Maybe someday", reszta powieści, które czytałam, czyli "Hopeless", "Ugly love" a teraz "November 9" jest napisana w ten sam sposób - szybka miłość dwójki głównych bohaterów, jakaś mroczna tajemnica z przeszłości, następnie w ostatnich rozdziałach spektakularny dramat mający rzucić bohaterów i czytelników na kolana, jednak ze średnim skutkiem, oraz przesłodzone aż do mdłości zakończenie. O ile jedna książka z takim schematem była do przełknięcia, o tyle każda kolejna robi coraz gorsze wrażenie. Jedynym plusem w tych wszystkich książkach jest to, że autorka ma niezwykle lekkie pióro i łatwość w przekazywaniu emocji bohaterów, dzięki której bardziej przeżywa się fabułę. Mimo to, raczej nie sięgnę już po kolejną książkę tej pani.


  A jak Wasze wrażenia po przeczytaniu "November 9"? Co sądzicie o książkach Colleen Hoover? I tak na koniec pytanko, czy tylko mnie irytuje fakt, że książki tej autorki wydane w Polsce nadal mają angielskie tytuły?

Pozdrawiam,
Dagmara

Udostępnij ten post

4 komentarze :

  1. Nie znam nic od tej autorki i szczerze mówiąc nie mam na to ochoty. To nie mój typ. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tylko Ugly i dla mnie była tragiczna :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Maybe Someday to dla mnie też najlepsza książka autorki, ale November 9 również bardzo mi się podobała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi podobało się najbardziej Ugly Love :) pozdrawiam i zapraszam do siebie, bookinoman.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz jakiś komentarz :)
Dziękuję za odwiedziny. Mam nadzieję, że zawitasz tu ponownie :)